Opowieść o sznurku, który rozpoczął poród
Pod koniec ciąży, w ostatnich tygodniach, jak można się domyślić, ciężko było podnosić się z łóżka. Mój, dobroduszny mąż chcąc ułatwić mi ten ogromny wysiłek, przywiązał do kaloryfera nasze pasy od szlafroków, abym mogła wstawać, podciągając się za nie. (Nie pytajcie ile razy z tego wynalazku skorzystałam.) Ostatni tydzień przed terminem porodu był dla mnie ciężki psychicznie. Już chciałam urodzić, czułam się jak gdyby nigdy nic, jakby miało to nie nastąpić nigdy. Nie mogłam się doczekać, więc sprzątałam, tańczyłam, piłam herbatę z liści malin i robiłam przysiady - dużo przysiadów. Wręcz śmiałam się, że na porodówkę pojadę z zakwasami i nie będę dała rady rodzić. Wszystko było gotowe - ubranka poprane, poprasowane, kurze wytarte, torbę do szpitala każdego dni pakowałam na nowo, co by mieć pewność, że wszystko w niej jest. Sprzątając ciągle irytował mnie ten cud techniki, wymyślony przez męża, uwiązany do kaloryfera. Powtarzałam, żeby to odwiązał (bo oczywiście zrobił to tak, że ja n...