Czwarty trymestr ciąży. 3 miesiące razem

Słyszałam, że to te pierwsze miesiące są najtrudniejsze. Nazywane czwartym trymestrem ciąży, ze względu na trud, który trzeba włożyć w jak najlepszą pomoc w zaaklimatyzowaniu się na tym świecie bobasa. Czytałam nawet, że człowiek rodzi się stosunkowo za wcześnie do gotowości funkcjonowania na świecie. Rodzimy się o ten trymestr "za wcześnie" ze względu na mózg, który w późniejszym etapie przybiera rozmiary, przez które poród siłami natury byłby niemożliwy, a przecież już po 9-ciu miesiącach główka dziecka jest ściskana by przejść przez kanał rodny.
Nowe, suche środowisko pełne zapachów, dźwięków, światła i smaków może nie być wcale takie przyjemne i łatwe do zaakceptowania (z resztą sami wiemy jak ciężko żyć:)
Czy faktycznie to zaznajamianie ze światem naszej Tosi było takie trudne?
Myślę, że nie. Nawet gdy miałyśmy ciężkie chwile, to w każdej miałam przekonanie, że może być gorzej.
Przez te 12 tygodni tylko raz zdecydowaliśmy, że faktycznie potrzebujemy pomocy i pojechaliśmy do lekarza, co koniec końców okazało się falstartem i uważam, teraz z perspektywy czasu, że było to zupełnie zbędne, a wręcz przysporzyło nam tych najtrudniejszych paru dni.
Tońka jest dzieckiem, które od początku nie ma problemów ze spaniem (mówię tu głównie o nocach). Pierwsze tygodnie pod tym względem nie były łatwe, ale wynikało to z regularnych karmień co 3-4 godziny. Był to czas kiedy uczyłyśmy się sztuki przystawiania do piersi i jedzenie trwało po około 50-60 minut, więc takie pobudki faktycznie sprawiały, że moja energia w dzień nie była na najwyższym poziomie i drzemki były i dla mnie niezbędne. Jak wygląda to teraz?
Antosia zasypia o godzinie 20, jeszcze 3-4 tygodnie temu była to 19, jednak sama się przestawiła ze względu na dłuższy dzień, pomaga jej usnąć półmrok w pokoju. Budzi się w przedziale 2.30-4.00. (Najpóźniej zdarzyło jej się obudzić o 5! Po przebudzeniu zachodziłam w głowę czy ja nie pamiętam wcześniejszej pobudki, czy naprawdę jej nie było??) Karmimy się, przewijamy i odkładam ją do łóżeczka. Zasypia w tedy sama, nie muszę jej usypiać tak jak wieczorem. Jak to w tedy wygląda?
Po karmieniu, przy którym już najczęściej przysypia, odkładam ją do łóżeczka. Chciałoby się napisać - i to wszystko! Hehe, ale nie, to nie koniec. W tym momencie ona jak gdyby nigdy nic otwiera oczka i zdaje się mówić "Ja wcale nie zasnęłam!". To jest czas na naszą muzykę do usypiania (link - u nas działa cuda), szumisia, smoczek i głaskanie. Tońka śpi w Tuliku, trochę zajmuje jej jeszcze walka z nim i próba włożenia paluszków do buzi, jednak szybko się nudzi, i śpi.
Po tej pierwszej pobudce, kolejna jest już dużo szybciej - o 6-7 i to już jest czas kiedy mówimy "Dzień dobry" i czekamy, aż tato wróci z pracy.
Rozwój i umiejętności.
Podejrzewaliśmy u Małej wzmożone napięcie mięśniowe. Zaciśnięte nieustannie piąstki, prostowanie się podczas leżenia na brzuszku. Z tego względu mieliśmy odwleczone szczepienia do ostatniego tygodnia (terminowo powinny się odbyć po 6 tygodniu życia). Wylądowaliśmy u  neurologa i u fizjoterapeuty. Konieczne było USG przez otwarte ciemiączko. Na szczęście nie wykazało nic niepokojącego. Fizjoterapeutka potwierdziła, że w górnych partiach ciała jest spięta  i pokazała jak ćwiczyć w warunkach domowych. Jednak mimo świadomości nieprawidłowości pewnych ruchów i konieczności ćwiczeń to jest ciężki temat do opanowania. Tośka nie jest chętna do współpracy. Zaraz zaczynają się krzyki i żale kiedy położę ją na brzuchu, więc ciężko nie tylko dla niej idzie podnoszenie główki, ale i dla mnie. Pracujemy nad tym cały czas.
Świadomie się uśmiecha i zaczyna gaworzyć, co jest wspaniałą rekompensatą każdego naruszonego nerwu.
Kolki - czyli największy horror przy noworodku. Zaczęły się około pierwszego miesiąca. Były to, jedne z tych momentów, w których płakałyśmy razem. Czy coś u nas pomogło?
Suszarka - polecam na każdy niepokój dziecka. Ten hałas działa jak najlepsza kołysanka.
Jednak, największym hitem okazały się - rurki Windi. Nie wierzyłam w nie, ale któregoś razu po 4 godzinach krzyku i cierpienia, gdzie już sięgaliśmy po wszystko - suszarka, termofor, masaż, czopek glicerynowy, noszenie brzuszkiem. Z braku efektów i pomysłu sięgnęliśmy po nie i... "jak ręką odjął".
Mieliśmy póki co, to szczęście, że kolki Tośka miała sporadycznie, od czasu do czasu, a nie ciągiem, każdego dnia o tej samej porze ta sama "impreza".
Spotkał nas inny problem z brzuszkiem. Lekarz podejrzewał uczulenie na laktozę lub skazę białkową. Niestety błędnie zasugerował nam zmianę mleka na modyfikowane. I tak, jak pojechaliśmy na wizytę z bólem brzuszka i uczuleniem na twarzy, tak zafundowaliśmy Małej trzy dni okropnego krzyku, bólu brzuszka i morza łez, naszych łez. Organizm nie był gotowy na ciężką, sztuczną mieszankę, i podanie jej pogorszyło sprawę. Odbiło się to nie tylko na delikatnym ciałku, ale i na psychice. Dla mnie, był to ogromny cios, jak to miałam przestać karmić piersią? Karmienie było, i jest szalenie ważne. Czułam się wtedy jakby rozdzielono mnie i Małą. Gdy płakała miałam poczucie, że nie robię nic, jakbym opiekowała się nią przez szybę. Były to najtrudniejsze chwile naszej dotychczasowej drogi.
Z jednej strony, próbowałam przekonać samą siebie, że to dla jej dobra skoro mój pokarm ją uczula, z drugiej, przed oczami miałam cierpiącą córeczkę. Był to też moment, kiedy uświadomiłam sobie, że karmienie butelką to nie jest takie "hej siup". Mleka nie zrobisz na zapas, nie przygotujesz sobie gotowej mieszanki na nocne karmienie. Tośka kiedy jest głodna, to nie ma "zaczekaj", tylko domaga się natychmiast.
Więc wstawałam, robiłam to mleko, karmiłam Małą i brałam się za odciąganie swojego. (Dodatkowo miałam wrażenie,  że pokryło się to z nawałem pokarmu w piersiach, bo myślałam, że mi eksplodują, tak bolały. Jednak mogło być to tylko takie wrażenie, kiedy ssak nie zjadał swoich porcji, a laktator nie daje takich samych efektów opróżniania.) Po trzech dniach męki wróciliśmy do piersi, obie za sobą tęskniłyśmy. Gdy tylko przystawiłam Tosię do piersi uspokoiła się, a resztę dnia pomimo trwających nadal problemów z brzuszkiem nie była, aż tak rozdrażniona.
Z odciąganiem pokarmu to też jest taka sprawa. że kiedy potrzebowałam odciągnąć mleko, bo mieliśmy gdzieś wyjść bez Dzidzi to, to była naprawdę nie lada sztuka. Jednego dnia potrzebowałam podjechać do galerii, a wtedy jeszcze nie zabieraliśmy jej w takie miejsca. Musiałam ją przed wyjściem nakarmić i dodatkowo zostawić odciągnięty pokarm. W takich spontanicznych sytuacjach niestety to walka o każdą krople. (Teraz żałuję, że przy tym krótkim epizodzie z mm, nie zamroziłam tego spuszczonego mleka.)
Kiedy miałam być świadkiem na bierzmowaniu, stresowałam się już wcześniej co to będzie, w końcu musiałam Małą zostawić pierwszy raz na tak długo. Odciągać pokarm zaczęłam już dwa dni wcześniej po nocnym karmieniu, bo wtedy mam go najwięcej. I tu pojawił się pierwszy dramat tego dnia, bo rano kiedy miałam ją zostawić miałam odłożone zaledwie 30 ml. Po dwóch nocach odciągania! Tak się stresowałam na zaś. Ten dzień jednak przyniósł też największą i najdłuższa kolkę, z którą mieliśmy do czynienia (tę w której odkryliśmy rurki Windi). Oczywiście moje obawy były słuszne, bo jednak 2 godziny bez mamy to było za dużo, pomimo pozostawienia w końcu 180 ml mleka, to okazuje się, że nie samo żarcie jest ważne, ale kto je daje. Kiedy wróciłam do niej wpadła już w histerię i nie mogła w ogóle załapać, że jest już ze mną. Nie chciała od razu cyca, musiałam ją wyprzytulać, dużo mówić i śpiewać by w końcu mnie poczuła.
Więź Tosi szczerze mnie zaskoczyła. Jakoś przed urodzeniem nie zdawałam sobie sprawy, jak silna będzie jej potrzeba przebywania ze mną, jak uspokajać będzie mój głos, zapach i dotyk. Chyba sądziłam, że to tylko rodzic przywiązuje się do dziecka od pierwszego wejrzenia, a dziecko tą więź nawiązuje z czasem. Jednak okazało się, że noworodki to bardziej rozumne stworzenia. Jakoś w moich wyobrażeniach nie uwzględniałam, że dzieć będzie miał jakieś preferencje, upodobania od urodzenia. Jakby dziecko dopiero mielibyśmy zaprogramować. Jakże się myliłam.
Tosia nie znosi być noszona poziomo, lubi za to leżeć golutka i kiedy ją kąpiemy. Zwraca szczególną uwagę na kolor zielony i ma radochę z karuzeli nad łóżeczkiem.
Od wagi urodzeniowej 3225 g i spadkowej 3 kg, aktualnie osiągnęła wagę 5,1 kg i wyrosła z rozmiaru 56, śmiga teraz w 62.
Na to lżenie i noszenie ma wpływ refluks i ciągłe "cofki" pokarmu. Słychać często "rzężenie" mleka w gardle i oczywiście zdarza się ulewanie.
Przez te miesiące jeszcze nie mieliśmy do czynienia z katarem czy temperaturą. Wciąż to przed nami i drżę na samą myśl.
Zmienia się z dnia na dzień. Co dzień rano podnoszę z łóżeczka większą dziewczynkę i są to naprawdę zmiany widoczne. Co dzień, co raz bardziej widzę w niej tatę - te same pućki, miny, usta i oczy.
Jest jeszcze coś co się zmienia, każdego dnia moja miłość do niej wzrasta tak, że już myślę, że bardziej jej kochać nie mogę, a jednak nadchodzi kolejny dzień... :)

Komentarze