Ciąża mnie rozczarowała
Zaczynam 29. tydzień ciąży, trzeci trymestr, co mogę powiedzieć o tym co już minęło?
Pierwszym oczekiwaniem kontra rzeczywistość okazał się brzuch.
Zawsze marzyłam o tym brzuszku, który wydawał mi się taki niesamowity u innych, taki ładny, kobiecy i zdawało mi się, że 3 miesiąc ciąży to już tak widać, że spodziewasz się dziecka. Mhm. Aż śmiać mi się chce, bo stety-niestety (nie, nie jestem gruba) po mnie ten wymarzony stan dopiero w sumie zaczęło być widać teraz. Nawet nie wiecie jakim zaskoczeniem (będąc w 7 miesiącu ciąży podkreślam) było dla mnie, kiedy w aptece ekspedientka zapytała czy kupowany lek jest dla mnie, bo w ciąży nie jest zalecany. Śmieszy mnie to, bo kiedy dowiedziałam się o ciąży głaskałam brzuch, chciałam żeby wszyscy widzieli, że spodziewam się dziecka, dla mnie to naprawdę było ekscytujące i... nic. Nikt nic nie widział, nikt nic nie mógł nawet zauważyć, a jak już o tym w sumie zapomniałam, przestałam starać się to pokazywać, nagle okazało się, że jednak po miesiącach oczekiwań - widać!
Wcześniej sądziłam również, że ciąża to taki non stop radosny okres, czujesz się na pewno tak cudownie, w końcu dziecko już nie jest oznaczone jedynie etykietką "kiedyś, w przyszłości", a już z bardziej przybliżoną datą przybycia. Szkoda, że nie łączyłam tego z tymi "porannymi mdłościami" jak o tym słuchałam. Porannymi mdłościami, o których nikt wcześniej nie mówił, że mogą być "dobowymi". Ja i tak nie miałam tak źle. Jestem tego świadoma, ale i tak wcale jakoś miło tego nie wspominam. Tego okresu, kiedy "musisz teraz jeść regularnie, zdrowo, już nie jesz tylko dla siebie", i jednocześnie zastanawiasz się "jak to możliwe, że jednocześnie chce mi się jeść i rzygać?". Serio.
No, a z tym jedzeniem to było tak, że jak już miałam na coś ochotę na początku to były czipsy. Tak. Tłuste, nie zdrowe, słone jak cholera czipsy. Taka byłam fit, że tylko trochę się powstrzymywałam.
Z pierwszego trymestru (tak, ten początek jakoś mnie bardzo do siebie nie przekonał) najgorsza jest jednak chyba ta walka, (jak już przejdą Ci na moment nudności) kiedy spotykasz kogoś znajomego i jednocześnie chcesz powiedzieć "Będziemy mieli dziecko! Jestem w ciąży!", i wiesz, że jeszcze nie ma co rozgłaszać tej nowiny, w końcu do 12 tygodnia jest jeszcze ten czas największego ryzyka... Więc walczysz. Walczysz, żeby nie zwymiotować i żeby nie powiedzieć dlaczego. No mówię Wam, fajerwerki, i serpentyny jak na filmach, bzdura.
Ja cały czas czułam się tak śpiąca, jakbym nie spała od tygodni. Miałam już takie kryzysy, ten był chyba najgorszy, że ja kładąc się do łóżka o 19-20, dosłownie płakałam jaka jestem zmęczona i jak chce mi się spać, zasypiałam w sekundę po czym budził mnie budzik o 7, a w moim organizmie żądnej zmiany. Jakby tych 10, czy nawet 11 godzin snu w ogóle, ale to wcale nie było. Oooo, więc takie to radości.
Mówią, że taki jest pierwszy trymestr, a w drugim to dopiero się dostaje kopa. Normalnie full battery, ale osobiście jakoś szałowo tego nie przeżyłam. Normalnie, bez szału. Cudów (no prócz tego przecież wewnątrz mnie) nie stworzyłam w tym okresie. (No może jeszcze cudem wyszłam za mąż, bo to też nie było takie oczywiste, zawsze w głowie miałam myśl, że lepiej się przygotowywać na najgorsze - w domyśle - staropanieństwo.)
O tych rzeczach mogłam być nie doinformowana, mogły mi umknąć, no ale! Każdy, ale to każdy, nawet największy ignorant, na pewno słyszał, jak to w ciąży od kobiety bije magiczny blask, rosną włosy, są w cudownej kondycji, cera promienieje itd., itp. Jakoś matka natura mi tego oszczędziła. Włosy jak leciały przed ciążą, tak nie zatrzymały się wcale w ciąży. I już szans raczej na to nie ma, bo no jak do tej pory nic się nie zmieniło, to raczej się nie zmieni, także szkoda, myślałam, że zobaczę jak to jest.
Jest to czas, w którym cały czas się martwisz, jakoś jak patrze na inne ciężarówki, to wydaje się wszystko takie proste jak miną pierwszy trymestr, to super już mogą się w pełni cieszyć już normalnie high life, a ja? Nie czuje w sobie żadnej pewności. Nawet bałam się zacząć kompletować wyprawkę, bo co jeśli zostanę tylko z tymi rzeczami?
Dzieci są cudowne. Naprawdę marzyłam o tym by zostać mamą. Wydawało mi się, to jedyną rzeczą do której jestem stworzona. Serio, jakoś marzyłam o tych nieprzespanych nocach, stercie pieluch, bałaganie którego nie nadążam ogarniać, chodzeniu na spacery i gotowaniu obiadów dla rodziny, a do tego jak na perfekcyjną panią domu przystało, zapachu świeżego ciasta w domu. Teraz jak już jest to na wyciągnięcie ręki, i zaraz się zacznie, to mam obawy. (No serio?)
Ostatnio nawet pomyślałam, że w sumie to chyba pierwsza rzecz w życiu, z której nie mogę zrezygnować, nie znajdę wymówki na nie zrealizowanie tego, czy odłożenie na później. To już się dzieje.
Jeszcze 3 miesiące. Tylko i aż. Czas, w którym powtarzam: "Już się nie mogę doczekać! ...ale nigdzie się nie śpiesz z tym wychodzeniem!".
Pierwszym oczekiwaniem kontra rzeczywistość okazał się brzuch.
Zawsze marzyłam o tym brzuszku, który wydawał mi się taki niesamowity u innych, taki ładny, kobiecy i zdawało mi się, że 3 miesiąc ciąży to już tak widać, że spodziewasz się dziecka. Mhm. Aż śmiać mi się chce, bo stety-niestety (nie, nie jestem gruba) po mnie ten wymarzony stan dopiero w sumie zaczęło być widać teraz. Nawet nie wiecie jakim zaskoczeniem (będąc w 7 miesiącu ciąży podkreślam) było dla mnie, kiedy w aptece ekspedientka zapytała czy kupowany lek jest dla mnie, bo w ciąży nie jest zalecany. Śmieszy mnie to, bo kiedy dowiedziałam się o ciąży głaskałam brzuch, chciałam żeby wszyscy widzieli, że spodziewam się dziecka, dla mnie to naprawdę było ekscytujące i... nic. Nikt nic nie widział, nikt nic nie mógł nawet zauważyć, a jak już o tym w sumie zapomniałam, przestałam starać się to pokazywać, nagle okazało się, że jednak po miesiącach oczekiwań - widać!
Wcześniej sądziłam również, że ciąża to taki non stop radosny okres, czujesz się na pewno tak cudownie, w końcu dziecko już nie jest oznaczone jedynie etykietką "kiedyś, w przyszłości", a już z bardziej przybliżoną datą przybycia. Szkoda, że nie łączyłam tego z tymi "porannymi mdłościami" jak o tym słuchałam. Porannymi mdłościami, o których nikt wcześniej nie mówił, że mogą być "dobowymi". Ja i tak nie miałam tak źle. Jestem tego świadoma, ale i tak wcale jakoś miło tego nie wspominam. Tego okresu, kiedy "musisz teraz jeść regularnie, zdrowo, już nie jesz tylko dla siebie", i jednocześnie zastanawiasz się "jak to możliwe, że jednocześnie chce mi się jeść i rzygać?". Serio.
No, a z tym jedzeniem to było tak, że jak już miałam na coś ochotę na początku to były czipsy. Tak. Tłuste, nie zdrowe, słone jak cholera czipsy. Taka byłam fit, że tylko trochę się powstrzymywałam.
Ja cały czas czułam się tak śpiąca, jakbym nie spała od tygodni. Miałam już takie kryzysy, ten był chyba najgorszy, że ja kładąc się do łóżka o 19-20, dosłownie płakałam jaka jestem zmęczona i jak chce mi się spać, zasypiałam w sekundę po czym budził mnie budzik o 7, a w moim organizmie żądnej zmiany. Jakby tych 10, czy nawet 11 godzin snu w ogóle, ale to wcale nie było. Oooo, więc takie to radości.
Mówią, że taki jest pierwszy trymestr, a w drugim to dopiero się dostaje kopa. Normalnie full battery, ale osobiście jakoś szałowo tego nie przeżyłam. Normalnie, bez szału. Cudów (no prócz tego przecież wewnątrz mnie) nie stworzyłam w tym okresie. (No może jeszcze cudem wyszłam za mąż, bo to też nie było takie oczywiste, zawsze w głowie miałam myśl, że lepiej się przygotowywać na najgorsze - w domyśle - staropanieństwo.)
O tych rzeczach mogłam być nie doinformowana, mogły mi umknąć, no ale! Każdy, ale to każdy, nawet największy ignorant, na pewno słyszał, jak to w ciąży od kobiety bije magiczny blask, rosną włosy, są w cudownej kondycji, cera promienieje itd., itp. Jakoś matka natura mi tego oszczędziła. Włosy jak leciały przed ciążą, tak nie zatrzymały się wcale w ciąży. I już szans raczej na to nie ma, bo no jak do tej pory nic się nie zmieniło, to raczej się nie zmieni, także szkoda, myślałam, że zobaczę jak to jest.
Jest to czas, w którym cały czas się martwisz, jakoś jak patrze na inne ciężarówki, to wydaje się wszystko takie proste jak miną pierwszy trymestr, to super już mogą się w pełni cieszyć już normalnie high life, a ja? Nie czuje w sobie żadnej pewności. Nawet bałam się zacząć kompletować wyprawkę, bo co jeśli zostanę tylko z tymi rzeczami?
Dzieci są cudowne. Naprawdę marzyłam o tym by zostać mamą. Wydawało mi się, to jedyną rzeczą do której jestem stworzona. Serio, jakoś marzyłam o tych nieprzespanych nocach, stercie pieluch, bałaganie którego nie nadążam ogarniać, chodzeniu na spacery i gotowaniu obiadów dla rodziny, a do tego jak na perfekcyjną panią domu przystało, zapachu świeżego ciasta w domu. Teraz jak już jest to na wyciągnięcie ręki, i zaraz się zacznie, to mam obawy. (No serio?)
Ostatnio nawet pomyślałam, że w sumie to chyba pierwsza rzecz w życiu, z której nie mogę zrezygnować, nie znajdę wymówki na nie zrealizowanie tego, czy odłożenie na później. To już się dzieje.
Jeszcze 3 miesiące. Tylko i aż. Czas, w którym powtarzam: "Już się nie mogę doczekać! ...ale nigdzie się nie śpiesz z tym wychodzeniem!".
Fajnie się czyta. Czekam na kolejne wpisy.
OdpowiedzUsuń