Cesarka na życzenie
11 godzin temu odeszły mi wody. Do tego czasu, uzyskałam tylko 4 cm rozwarcia. Skurcze mam już jeden za drugim, to chyba częściej niż co minute. Boli. W cholerę. Położna przychodzi z zapytaniem czy zdecydowałam się na znieczulenie. Już wiem jak bolą te skurcze, wiem czego mogę spodziewać się po kolejnym, wiec pytam - czy będzie gorzej? Czy kolejne fazy porodu będą bolały bardziej? Może bym dała rade bez wspomagaczy?
Takie pytania i wątpliwości wyrażałam godzinę wcześniej. Teraz, jak zobaczyłam tylko położna poprosiłam o znieczulenie. I nie chodzi o to, że nie miałam racji. Nie bolało bardziej, (bo już bardziej chyba się nie dało) tylko już nie miałam czasu przygotować się na ten ból, tak jak w momencie gdy skurcze były co 3 minuty - spokojnego nabrania oddechu, rozluźnienia.
W tym momencie przyszedł lekarz. Podczas badania odeszły mi zielone wody. Mała jest zagrożona. Brak postępów porodu. Możemy czekać kolejne godziny, ale prawdopodobnie nic się nie zmieni, a Małej spada tętno. Byłam przerażona.
Przeciwnie do myślenia większości ludzi, ja tysiąc razy bardziej bałam się cesarki niż porodu naturalnego. Ale dlaczego? Przecież cesarka to wygoda. Kładziesz się, raz dwa i dziecko jest z tobą. Zero bólu. Mhm. Sama tak myślałam do czasu, aż zaszłam w ciążę i siłą rzeczy musiałam zgłębić ten temat. Cesarka to ból. Ból nie przy porodzie (ah, raczej powinnam napisać "wydobyciu", bo przecież cesarka to nie poród;), to ból i niemoc zajęcia się swoim dopiero urodzonym dzieckiem.
Gdy Tosia została wyjęta pokazano mi ją i przystawiono do twarzy. Tylko tyle mogłam jej dotknąć. Trwało to parę sekund. Nie mogłam jej wziąć na ręce, przytulić. Kolejne godziny moje dziecko spędzało w inkubatorze, a ja kompletnie bez czucia. Wieczorem mi ja przywieźli, położna powiedziała żeby przystawić do piersi. Nie miałam jeszcze w tedy pokarmu. Ledwie przerzuciłam ciało na bok (bo nie powiem, ze się obróciłam). Nie nakarmiłam jej. I tak naprawdę, do tej pory nie wiem czy Małą czymś dokarmili w pierwszej dobie? Zwyczajnie ani nie miałam pokarmu, a moje przystawianie odbywało się "na czuja", bo nikt nie pokazał jak to właściwie robić.
Kolejne dni były przepełnione tak ogromnym szczęściem, że Maleńka już jest na świecie, jak i okropnym bólem. Próba wstania z łóżka, wysokiego, metalowego kiedy rana boli cie tak jakby była całym ciałem. I ta mała istota, o której jeszcze parę dni wcześniej myślałam ze strachem jak mam w ogóle ją dotknąć, by nie uszkodzić teraz była już pod moją opieką. Nie wiem czego się spodziewałam, a raczej jakoś o tym wcześniej nie myślałam, ale nie sądziłam, że tak po prostu zostawią mi dziecko i nikt przy tym nic nie powie co mam teraz z nim robić. Czy już mam ją karmić? Czy mam ją przewinąć? Ja nawet miałam wątpliwości czy mogę wziąć ją na ręce!
Tak, nie rodziłam naturalnie więc nie wiem jak to jest, znam temat jedynie z opowiadań, które mówią o tym, że poród boli nie wyobrażalnie, ale gdy zobaczysz dziecko o wszystkim zapominasz. Tym się właśnie różni cesarka. Gdy masz już przy sobie Maleństwo, a znieczulenie odchodzi wszystko się zaczyna. I trwa. U mnie trwało około tygodnia. Plus emocje i hormony powodowały, że nie jedną kałuże łez wylałam nad chęcią, a nie mocą działania w te dni z taką werwą na jaką byłam chętna, a nawet nie byłam w stanie sprawnie wstać z łóżka, nosić Małej, czy przewijać stojąc nad przewijakiem nie zwijając się z bólu.
Być może ciężko się to czytało. Męczarnia, ale trochę dlatego to napisałam. W świadomości ludzi panuje przekonanie, ze cięcie cesarskie to taka opcja dla wygodnickich. Jestem ciekawa ile pań, które z wygodny się na nią zdecydowały (nie napiszę, ze tego żałowały, bo nie da się żałować czegoś co przyniosło Ci na świat to małe cudo), podjęłyby inna decyzję z perspektywy czasu.
A może to ja się mylę i przy lepszej opiece medycznej nic nikogo nie boli?
A może to ja się mylę i przy lepszej opiece medycznej nic nikogo nie boli?
Komentarze
Prześlij komentarz